Andrzej Grabowski na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Produkt: CD Jest Dobrze. Piosenki niedokończone (Stanisław Sojka

Gdy tankuje na stacji benzynowej, wciela się rolę Gebelsa z „Pitbulla” – nie chce, by ktoś za nim krzyczał: „Ferdek, cho no na browara”. Zaczął nagrywać płyty właśnie dlatego, że nie umie śpiewać. Ma jeden cel: przeżyć życie tak, by „nie chcieć dać sobie w pysk”. „Ja nie mówię, że czasami nie miałem na to ochoty. Miałem” – mówi Andrzej Grabowski. Poniżej przypominamy wywiad Anny Zaleskiej z Andrzejem Grabowskim, kóry ukazał się w „Urodzie Życia” 1/2021. Andrzej Grabowski: „Czasem jesteśmy z siebie dumni, a czasem nie jesteśmy” Andrzej Grabowski: najmniejszy, najmłodszy, ale na pewno nie głupi Anna Zaleska: Cudowne są te obrazki z dzieciństwa w Alwerni, które pan odmalował w swojej autobiografii. Brzmi to tak, jakby pierwsze lata życia spędził pan w raju. Andrzej Grabowski: Wydaje mi się, że – poza skrajnymi przypadkami dorastania w totalnej biedzie czy rodzinie patologicznej – wszyscy wspominamy dzieciństwo jako raj. Nawet jeśli to było dosyć zwyczajne życie z dnia na dzień. I zawsze coś sobie do wspomnień dodajemy. W Alwerni wokół kaplicy rosły dęby. Gdy byłem mały, wydawały mi się najgrubszymi drzewami na świecie. Żadne baobaby w książkach do geografii nie mogły się z nimi równać, to były dla mnie cienkie drzewka. Teraz przyjeżdżam do Alwerni, dęby są o 60 lat starsze, i widzę, że one wcale takie grube nie są. Idealizujemy dzieciństwo i miejsce, w którym spędzaliśmy pierwsze lata życia. Nawet potomkowie zesłańców syberyjskich, wychowywani w warunkach ekstremalnie trudnych – głód, zimno, choroby, śmierć – gdy już jako repatrianci przyjechali do Polski, często wakacje spędzali na Syberii. To też wynika z takiej faustowskiej tęsknoty za młodością. Ale może też za prostszym życiem? Czasy były wtedy prostsze, komunikacja między ludźmi była prostsza. Gdy byłem dzieckiem, u nas nawet jeszcze nie było telewizji. Pierwszy raz zobaczyłem telewizor, mając może 10 lat, gdy rodzice zabrali mnie do państwa doktorostwa. Idąc tam, myślałem, że zobaczę coś, co przypomina kino objazdowe, które przyjeżdżało do naszego miasteczka – projektor będzie rzucał film na ścianę. A tu widzę duży drewniany przedmiot z małym szarym okienkiem, w którym nagle pokazują się jakieś zamglone czarno-białe obrazki. Jako mały chłopiec codziennie wstawał pan o szóstej rano i biegł do kościoła służyć do mszy. Nie buntował się pan przeciwko temu? Alwernia liczyła 500 dusz – tak się wtedy mówiło – i wszyscy chodzili do kościoła. Kościół był wtedy dla ludzi ostoją, a księża i zakonnicy to byli fantastyczni ludzie. Wiarę traktowało się jak coś naturalnego, podobnie jak wiosnę, lato, jesień i zimę. Wszyscy chłopcy chodzili na nabożeństwa i służyli do mszy, wszystkie dziewczynki podczas procesji sypały kwiatki, kobiety nosiły feretrony, a mężczyźni chorągwie. Różnica między ministrantami była tylko taka, że jedni potrafili się nauczyć ministrantury po łacinie, a inni nie. I ci, którzy potrafili, byli wyróżniani. Ja potrafiłem. Czytaj też: Andrzej Grabowski: „Czasem jesteśmy z siebie dumni, a czasem nie jesteśmy” Ale raczej nie wiódł pan życia początkującego świętego. Trochę pan łobuzował. Proszę pani, święty Franciszek był wielkim birbantem, zanim został świętym i zaczął rozmawiać z ptakami. Święty Hieronim chyba też nie bez podstaw ukuł słynną maksymę: „Trzeba ciało karcić, żeby nie grzeszyło”. Różne drogi prowadzą do świętości. Gdy był pan młody, à propos szóstego przykazania pewien ksiądz powiedział, że jeśli pan „żałuje, że nie żałuje, to już jest dobrze”. To jest fantastyczne zdanie! Pamiętam, jak powtórzyłem je innemu młodemu księdzu, który w Watykanie pełnił swoją posługę. Ależ on mi dziękował! Mówił: „Panie Andrzeju, jak ja wrócę do Watykanu i powiem to moim kolegom, będą bardzo szczęśliwi”. Co miał na myśli, nie wiem. Może to również łączy się z birbanctwem świętego Franciszka? W liceum usłyszał pan kiedyś o sobie: „najmniejszy, najmłodszy, najgłupszy”. Wydawałoby się, że taka pozycja w okresie nastoletnim może wpędzić chłopaka w kompleksy i tak niskie poczucie własnej wartości, że do końca życia się z tego nie wygrzebie. Pan się wygrzebał. Wiedziałem, że jestem najmłodszy, najmniejszy, najsłabszy, ale nigdy nie myślałem o sobie, że jestem najgłupszy. Mimo że bywałem tak traktowany. Kiedyś kolega, któremu się pochwaliłem, że mamy takie same zegarki, odpowiedział: „Może, ale różnica między nami jest taka, że ty jesteś głupi, a ja nie”. Bardzo mnie to zabolało. Z bycia najmłodszym, najmniejszym i najsłabszym wyrasta się jednak, tylko może z głupoty się nie wyrasta. Nadal mam wiele kompleksów. Ale właśnie z tego powodu ciągle walczę o to, by mieć o sobie lepsze mniemanie, nigdy nie bałem się nowych wyzwań. Wiedząc, że nie umiem śpiewać, że mam chrapliwy, trochę barani głos i nie mam idealnego słuchu ani doskonałego poczucia rytmu, zdecydowałem się śpiewać. Właśnie wydaję czwartą płytę solową, a to się przecież czasem nie udaje nawet świetnym wokalistom. Raz Ferdek, raz Gebels Śpiewanie jest po to, by pokazać tę drugą, refleksyjną, sentymentalną część swojej natury? A może to pierwsza, a nie druga? Ja bardzo lubię wesołą stronę mojej natury, ale ta sentymentalna, refleksyjna, jest chyba bardziej prawdziwa. Moja mama często mówiła, że Andrzej to taki miłośnik. Nie boję się zrobić monodramu z poezją Jesienina, którego uwielbiam. Nie boję się mówić wierszy sentymentalnych i uronić przy tym łzy. Może w moim śpiewie – o ile to można nazwać śpiewem – ludzie doceniają to, że nie jest doskonały? Nigdy nie bałem się ryzyka. Choć nie jestem krytykiem literackim, przez rok razem z Agnieszką Wolny-Hamkało prowadziłem w telewizji „Hurtownię książek”. Gdy dostałem tę propozycję, bardzo się ucieszyłem, że może gdy ludzie zobaczą mnie w programie o literaturze, to przestaną myśleć o mnie jako o Ferdynandzie Kiepskim. To jest kompleks? To mój duży kompleks od 21 lat – że przez bardzo wielu ludzi jestem traktowany jak Ferdek Kiepski. Bezrobotny alkoholik, leń, wciąż powtarzający, że w tym kraju nie ma dla niego pracy. Choć pewnie też jakoś inteligentny, skoro potrafi tak się w życiu ustawić, by się nie narobić, a zarobić. Przyjęcie roli Ferdynanda Kiepskiego – który zresztą na początku miał nazywać się Ludwik – też było ryzykowne. Wiedziałem, że mogę wpaść do szuflady „aktor jednej roli”. Potem nie bałem się zagrać Gebelsa w „Pitbullu”, choć ludzie pukali się w głowę: „Ty, Ferdek, będziesz grał taką postać?”. Nie boję się wyzwań, które rzekomo do mnie nie pasują. Początkowo chciał pan być nie tyle aktorem, co studentem szkoły teatralnej. Co tak fajnego było w życiu studenta aktorstwa? Byłem bardzo niedojrzałym młodym człowiekiem. Zdałem maturę w wieku 17 lat, wychowywałem się w cieplarnianych warunkach alwernijskiej inteligencji. I z tych cieplarnianych warunków ja, młody gówniarz, poszedłem do szkoły teatralnej, kierując się tym, że były tam ładne dziewczyny i fajni chłopcy. No bo byli! Wyobraża sobie pani młodego, 21-letniego Mariana Dziędziela? Cud-miód! Przystojny, fajny chłopak! Jurek Trela, Halinka Wyrodek, która potem w Piwnicy pod Baranami śpiewała „Ta nasza młodość”, Ula Popiel, Januszek Szydłowski… Byli też seniorzy rezydenci. Pan Lupke, lwowiak, który udzielał nam życiowych rad i opowiadał anegdoty sprzed wojny. Hrabina Madeyska, która podkochiwała się w Mańku Dziędzielu. To było coś fantastycznego! A samo aktorstwo wydawało mi się niezmiernie proste. No bo jaka to trudność nauczyć się na pamięć wiersza i go powiedzieć? Albo przedmiot: dykcja. Cóż w tym trudnego? Trzeba tylko wyraźnie mówić. Tak wtedy myślałem. Czytaj także: „Było mi ciężko”... Anna Tomaszewska ujawnia kulisy rozpadu małżeństwa z Andrzejem Grabowskim Teraz co pan myśli o aktorstwie? Ten zawód czasami sprawia mi przyjemność, chociaż też bardzo męczy. Tylko człowiek, który nigdy nie doświadczył bycia na planie filmowym czy codziennego próbowania i codziennego grania w teatrze, może mówić: „E, co wy tam, powygłupiacie się, powygłupiacie, taka to robota”. Granie w sitcomie, czyli komedii sytuacyjnej, też jest bardzo trudne. Nawet aktorzy nie zdają sobie z tego sprawy. Czasami słyszę: „A co ty tam w tych Kiepskich, powygłupiasz się i tyle”. Odpowiadam: „Chodź, załatwię ci jakąś rólkę, to się przekonasz, czy to takie śmieszne”. Nikt, kto się wygłupia przed kamerą, nie będzie zabawny na ekranie. Jest takie słynne powiedzenie: śmiech na planie, płacz na ekranie. Tak zawodowo, to spotkanie z Bogusławem Schaefferem było najważniejsze w pana życiu? Było bardzo ważne. Z Bogusławem Schaefferem i z moim bratem Mikołajem, który jego sztuki reżyserował. Gdybym spotkał tylko Schaeffera, mogłoby z tego nic nie wyniknąć oprócz podziwu dla wspaniałego człowieka, wspaniałego kompozytora, wspaniałego teoretyka muzyki i wspaniałego dramaturga. Dzięki Mikołajowi grałem w „Scenariuszu dla trzech aktorów” i w „Kwartecie dla czterech aktorów” i bardzo dużo się nauczyłem. W tym zawodzie człowiek cały czas się uczy. Doświadczenie bierze się z doświadczania. Przez 46 lat zagrało się tyle ról, że dostając kolejną, nawet nieświadomie troszkę bierze się z tej, troszkę z tamtej. Czerpie się z kopalni, którą posiada się w swoich szarych komórkach. Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM Zdarza się panu w prywatnym życiu wykorzystać umiejętności aktorskie i coś zagrać, coś udać? Aktorzy robią takie rzeczy? Nie wiem, może robią. Ale jeśli mówię, że ja tego nie robię, to tak, jakbym mówił o sobie, że jestem szlachetny, uczciwy. Nie, naprawdę nie potrafię. Z jednym wyjątkiem – gdy tankuję na stacji benzynowej, to gram, że jestem groźny jak Gebels z „Pittbulla”, żeby mnie nikt nie zaczepił i nie krzyknął: „Ferdek, kurna, cho no na browara”, bo to doprowadza mnie do szału. Robię więc minę zaciętego Gebelsa, żeby troszeczkę się bali do mnie podejść. I to działa? Czasem tak, czasem nie. Zdarza się, że stoję w kolejce do baru po pomidorową z ryżem, obok dwóch facetów, i nagle jeden do drugiego krzyczy: „Ty, kurde, zobacz, ty, zobacz, kto tam stoi, zobacz. Ty, weźże aparat, to ja se stanę koło niego i zrobisz mi zdjęcie”. Nawet się mnie nie spyta! Czuję się wtedy jak dąb Bartek: „Ty, czekaj, tu jest dąb Bartek, to ja se stanę obok niego, a ty mi zrób zdjęcie”. Mówię więc: „A może by pan zapytał?”. „Co pan, panie, ja z tym panem, co za panem stoi, chciałem se zdjęcie zrobić”. Jeżeli takie sytuacje zdarzają się często, to mnie wyprowadza z równowagi. Ludzie traktują mnie jak Ferdka, jak kumpla. „Kurde, Ferdek, cześć, jak się masz, chłopie. Co tam u babki słychać?”. I co ja mam na to odpowiedzieć? A pan lubi Ferdka, czy to taka relacja love – hate? Lubię. Długo nie lubiłem go grać, ale grałem, bo po pierwsze, to mój zawód, a nie hobby, po drugie, miałem podpisaną umowę, a po trzecie, co by powiedzieli moi koledzy, gdybym oświadczył po paru odcinkach: „Wiecie co, mnie się to nie podoba, nie będę grał”. Zapytaliby: „To czemu się w ogóle decydowałeś? Czy wiesz, że pozbawiasz nas pracy?”. A w serialu pracują nie tylko ci, których widać na ekranie. Aktorzy to jedna dziesiąta zespołu. Reszta to producenci, asystenci, kierowcy, pracownicy biura, ludzie zatrudnieni w hotelach, ci, którzy robią posiłki… To jest przemysł! I co, nagle powiem: „Rezygnuję, bo mnie się nie podoba”? Zresztą ja w końcu Ferdka polubiłem. Gdy przyjeżdżam teraz grać w Kiepskich, to czuję się tak, jakbym przyjechał do swojego drugiego domu. Wkładam te moje spodnie, te podkoszulki, siadam na tym samym fotelu od 20 lat, na ścianie oglądam te same obrazki, leżę z tą samą żoną, rozmawiam z tymi samymi sąsiadami… Niestety, ostatnio tragedia się stała, bo jeden sąsiad odszedł… Dariusz Gnatowski. Po tylu latach pracy musieli panowie bardzo się zaprzyjaźnić. Tak, Darek był nie tylko świetnym aktorem, ale fantastycznym człowiekiem i kolegą. Dobry, dowcipny, bardzo lubiany, bezkonfliktowy. Z tymi wszystkimi ludźmi jestem bardzo zżyty, dobrze się czuję na planie Kiepskich. Oczywiście jedne scenariusze mi się bardziej podobają, inne mniej, niektóre wcale. Ale przecież ja jestem wynajętym człowiekiem, mam zagrać to, co mi dadzą do grania. Chociaż czasami się buntuję i coś tam zostaje zmienione. Trzeba też powiedzieć, że Ferdynand Kiepski ma pewne zasługi w popularyzacji teatru. Całe wycieczki szkolne przyjeżdżały do teatru zobaczyć Ferdka na żywo i chcąc nie chcąc, oglądały „Chorego z urojenia” Moliera. No tak. Pewnie też niektórzy, idąc na monodram „Spowiedź chuligana”, spodziewają się, że Ferdek będzie takie jaja dawał, że buty im spadną. Ferdek chuligan będzie się spowiadał z tego, co on w życiu nawyprawiał. A tu nagle słyszą poezję Sergiusza Jesienina: „Pójdę jak szary brat zakonny albo włóczęga lnianowłosy…”. Z tego też jest pewna korzyść, bo ktoś, idąc na Ferdka, nagle poznał wielkiego rosyjskiego poetę. I jeszcze dowiedział się, że ten Ferdek to nie jest Ferdek, tylko aktor, który nazywa się Andrzej Grabowski. Czytaj także: Andrzej Grabowski szczerze o stanie swojego zdrowia Swoją autobiografię kończy pan niezwykle wzruszającym listem do przyjaciela Jana Nowickiego. To bardzo ważna przyjaźń w moim życiu. Bardzo ważny człowiek. Wiele się od niego nauczyłem, wiele jego cnót naśladowałem i wiele jego niecnót. Muszę powiedzieć, że zarówno te cnoty, jak i niecnoty sprawiły mi bardzo dużą przyjemność. Mówi pan, że żaden z was nie wstydzi się pochodzenia z prowincji, bo „kręgosłup prostej wiochy” to cenny skarb. Z czego zbudowany jest taki „kręgosłup prostej wiochy”? Kości tego kręgosłupa są twardsze, bo myśmy mieli trudniej. Dojeżdżając do liceum w Chrzanowie, przez cztery lata wstawałem piętnaście po piątej, szedłem półtora kilometra przez las z olbrzymiej góry na stację kolejową, potem jechałem zatłoczonym pociągiem ciągniętym przez parowóz, do domu wracałem koło czwartej, znowu półtora kilometra przez las, tylko teraz pod górę. Często jak rano wychodziłem, było ciemno i jak wracałem, też było ciemno. Ale nie krzywdowałem sobie, nie płakałem w związku z tym, że tak jest. Wiedziałem, że wszyscy z Alwerni, którzy się uczą, dojeżdżają do szkoły średniej pociągiem. Uważałem, że to normalne. Normalne było to, że muszę wstać piętnaście po piątej, normalne było to, że muszę pomóc tacie rąbać drewno, normalne było to, że muszę wziąć wiaderko i przynieść węgiel z komórki, normalne było to, że muszę odśnieżyć. Nasze kręgosłupy były twardsze, bo częściej los starał się nas zgiąć. A myśmy się jednak prostowali. Janek Nowicki to wybitnie inteligenty facet, dowcipny, umiejący zauważać wokół siebie to, co złe, i to, co dobre; to, co powinien wykorzystywać, i to, co powinien odrzucać. Mam nadzieję, że ja też to potrafiłem, choć może nie w tak olbrzymiej części jak Jasiek. Doświadczenie czyni mistrza. A myśmy byli doświadczani. Sukces nie był najważniejszy „Znajdę w życiu jeszcze coś fajnego, znajdę jeszcze w życiu coś pięknego, muszę jeszcze w to uwierzyć, życie moje, będziemy się mierzyć” – to pana tekst do piosenki „Szaławiła”. Z czym jeszcze chciałby pan się zmierzyć? Nigdy nie wyznaczałem sobie celów. Jedynym moim celem w życiu jest… Okropnie tak mówić, bo to tak, jakbym chciał ogłosić: „Ludzie, posłuchajcie, jaki jestem szlachetny!”. Nie, jestem normalny, jak każdy. Raz szlachetny, raz mniej szlachetny. Ale naprawdę moim celem w życiu nie było osiągnięcie sukcesu, zrobienie kariery, posiadanie dóbr materialnych. Owszem, przyszło jedno i drugie, choć pewnie nie w takim stopniu, jak niektórzy sobie wyobrażają. Ale obrażałbym Pana Boga, gdybym narzekał. Więc co było tym jedynym celem? Jedynym moim celem było przeżywać życie tak, żebym nie chciał sobie dać w pysk. Ja nie mówię, że czasami nie miałem na to ochoty. Miałem. Do dziś pamiętam coś, czego żałuję i będę żałował do końca życia. Gdy byłem dzieckiem, u nas w domu paliło się węglem, a popiół był wyrzucany na podwórko. I raz do roku, na wiosnę, trzeba było ten popiół wywieźć. Robił to zwykle wynajęty człowiek. Kiedyś przyjechał pan Jochymek furą z końmi. I pan Jochymek, mój tata i ja ładowaliśmy we trzech popiół na furmankę. Pan Jochymek, bardzo miły, prosty człowiek, zobaczył coś, co mama wyrzuciła do śmieci – szklaną kurę, która się otwierała i pełniła funkcję cukiernicy. Mamie się nie podobała, uznała, że jest odpustowa. A pan Jochymek ją zobaczył i zapytał, czy może sobie wziąć, bo „to takie piękne, a państwo wyrzuciliście”. Tata uśmiechnął się zadowolony, że może panu Jochymkowi sprawić przyjemność, i mówi: „Pewnie, niech pan to bierze”. Pan Jochymek położył to sobie w rogu furmanki na popiele. A ja – nie wiem, co się we mnie wtedy obudziło – ja tak rzuciłem łopatą, że tę kurę rozbiłem. I wtedy zobaczyłem wzrok mojego taty. On wiedział, że zrobiłem to złośliwie. Dlaczego właściwie? Coś mnie podkusiło. Może mnie ta kura też się podobała? Może uważałem, że ona powinna być u nas w domu, bo to nasza kura, a nie pana Jochymka? Ojciec coś zaczął mówić, że mu przykro. Pan Jochymek: „Nie, no nic się nie stało”. Ale ja do końca życia będę pamiętał wzrok mojego ojca, który popatrzył na mnie, jakby chciał powiedzieć: „Synu, cóżeś ty uczynił?”. Coś okropnego! Rzecz niby błaha, nikomu wielkiej krzywdy nie zrobiłem. A do dzisiaj to pamiętam. Więc jedynym moim celem w życiu jest nie krzywdzić ludzi. Nie zawsze się udaje. Czasem krzywdzimy, nawet o tym nie wiedząc. Bo popatrzymy jakimś wzrokiem nie takim, bo mając gorszy humor, nie odpowiemy na dzień dobry, bo kogoś nie zauważymy, nieświadomie nieładnie postąpimy. W każdym człowieku jest i bardzo dużo dobra, i bardzo dużo zła. Ale mamy rozum i wolną wolę. Jeśli posługujemy się rozumem, jeśli rozum kieruje naszą wolną wolą, to życie przeżywamy jako tako. Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM
Polacy nic się nie stało - Andrzej Grabowski & Cedury zobacz tekst, tłumaczenie piosenki, obejrzyj teledysk. Na odsłonie znajdują się słowa utworu - Polacy nic się nie stało. W kabarecie można mieć władzę nad publicznością, jakiej aktor w teatrze nigdy nie doświadcza. Ale łatwiej też zostać przez widzów skarconym - mówi Andrzej Grabowski w rozmowie z Ryszardą WojciechowskąSą tacy, którzy mówią, że kabaret to lekki kawałek chleba, ale za to... ciężki niech sami spróbują tego lekkiego chleba. Jeśli są tak mądrzy, niech wejdą na scenę i sprawią, że dzięki nim ludzie będą się śmiali przez godzinę. Owszem, można sobie założyć berecik, zbyt krótkie spodnie czy brudny podkoszulek i tylko tym rozśmieszać. Wtedy możemy mówić o łatwym kawałku chleba. Ale stać przed mikrofonem i rozśmieszać, czasami do łez, kilkutysięczną widownię, to łatwe nie jest, proszę mi to kawał Pana życia. Wessało chyba na dobre?To nie jest aż taki kawał życia, jakby się mogło wydawać. Największy kawał życia oddałem teatrowi. Bez żalu. Kabaret na dobre zaistniał w moim życiu wtedy, kiedy pojawiła się popularność związana z udziałem w filmach i telewizyjnych serialach. Zacząłem już pracę w serialu "Świat według Kiepskich" i wówczas w kabaretowe życie wciągnęli mnie koledzy. Nie dlatego, że tak bardzo tego chciałem albo że tak bardzo o tym marzyłem. Tak się, po prostu, jakoś były te pierwsze Pana kabaretowe występy?Właściwie powinienem wspomnieć o incydentalnych jeszcze występach, na studiach. To były raczej chałtury studenckie, po to, żeby sobie dorobić. I takie na bardzo lokalną miarę. Z czasów studenckich pamiętam także przygodę z kabaretem "Fiut" Janusza Rewińskiego, który tę nazwę rozszyfrowywał w sobie właściwy sposób, tłumacząc, że chodzi o krąg naszych zainteresowań, czyli... film i uwentualnie telewizję. To były wczesne lata siedemdziesiąte i takie pierwsze, kabaretowe wprawki. Ja w tym "Fiucie" miałem swoje monologi nawet z rekwizytami. Pamiętam, że w jakimś skeczu bywałem też przebrany za kobietę. No, ale to są tak odległe czasy, że już dobrze się wszystkiego nie pamięta. A potem była długa przerwa. I dopiero koledzy z "Elity" i kilku moich krakowskich znajomych namówili mnie, żebym wziął udział w jakichś programach kabaretowych. Teksty zaczęli dla mnie pisać Jerzy Skoczylas i Staszek Szelc, później Robert Górski. No i jakoś tak się zrobiło, że ja w ten kabaret się zaangażowałem na został Pan przy monologach, czyli takim kabarecie jednoosobowym. Najtrudniejszym, jak wojną Leon Wyrwicz, kabareciarz z Krakowa, nazywał siebie monologistą. Mnie też się to określenie podoba. Dzisiaj ten rodzaj kabaretu nazywają stand-upem. Przy pierwszych występach eksperymentowałem jeszcze z rekwizytami, strojami. Ale powoli rezygnowałem z tego, zostając tylko w garniturze. Żadnej jest najtrudniejsze w monologowaniu na scenie?Za każdym razem jest inaczej. Inna jest publiczność, pogoda, inne miejsce. I za każdym razem ten klej - jak ja mówię - czyli łącznik między kolejnymi moimi monologami, też jest inny. Uważam, że aktorowi doświadczonemu - przepraszam, że tak o sobie myślę, ale po trzydziestu siedmiu latach uprawiania aktorstwa chyba mogę tak o sobie powiedzieć - nie wolno dać się zwieść publiczności. Trzeba być czujnym. Bywa, że publiczność jest czasami tak trudna, że trzeba się do niej przebijać. Ale czasem bywa znaczy łatwa? Łatwa, czyli taka, która wie, że przychodzi na kabaret i śmieje się z rzeczy nawet mało śmiesznych. I wtedy można popaść w prawdziwe samouwielbienie. Człowiek myśli, ale jestem zabawny. A to nieprawda. Więc ta samokontrola jest tak, że się nie złapie tego kontaktu z publicznością?Zdarza się i wtedy jest niezwykle trudno być dalej na można zrobić?Nic. Powinno się powiedzieć - bardzo państwa przepraszam, ale coś nie iskrzy między nami. I to z mojej winy, a nie z winy państwa. Ale człowiek brnie dalej. W kabarecie aktor też może się wielu rzeczy nauczyć. To niezła szkoła, zwłaszcza dla młodych. Pouczająca jest ta spotęgowana obecność z publicznością. W teatrze oddziela nas od widowni pewna niewidoczna, wytworzona przez naszą wyobraźnię, rampa. Udajemy, że na widowni nikogo nie ma albo że ktoś nas tylko stamtąd obserwuje lub podgląda. W kabarecie nie ma podglądania. Tu jest żywy kontakt i natychmiastowa reakcja. Kiedy się stoi przed kilkutysięczną widownią w amfiteatrze i ludzie na widowni robią wszystko to, co sobie zaplanował wykonawca - śmieją się w tych momentach, kiedy się śmiać powinni, są refleksyjni wtedy, kiedy jest czas na refleksję, to można przeżyć taką małą ekstazę. Czuje się wtedy tę namiastkę władzy nad publicznością. W teatrze, o taką władzę nad publicznością, jest dużo to się różni?Takim patrzeniem się w oczy, oczywiście w przenośni. Bo trudno patrzeć w oczy każdemu z osobna. Poza tym w teatrze sztukę teatralną gra się codziennie niemal tak samo. W kabarecie nie zawsze ten sam monolog brzmi tak samo. Inaczej się stawia akcenty w monologu, kiedy się mówi do widowni bardziej wyrafinowanej, a inaczej w tym samym monologu, który się wykonuje na dożynkach teksty kabaretowe dotyczą raczej życia obyczajowego, a nie mój wybór. Tym się różnię od Jurka Kryszaka. I bardzo dobrze, bo on naprawdę świetnie komentuje w kabarecie politykę. Czasami coś politycznego służy mi do klejenia w występie między prywatnie ma taki prześmiewczy stosunek do życia?Nie jestem komikiem, ale komicy to zwykle smutni ludzie. Tak to już jakoś jest. Ja też nie uważam się prywatnie za wesołka. Ludzie, którzy rozpoznają mnie jako Ferdka ze "Świata według Kiepskich" na ulicy, często mnie wprost pytają: A co pan taki smutny, co się stało? Pan w telewizji zawsze taki uśmiechnięty i zadowolony. A ja nie jestem smutny, jestem taki, jaki to reguła jest rzeczywiście zachowana. Ludzie, którzy nas ze sceny albo w telewizji rozbawiają, są poważni jest bardzo poważną sztuką. Żeby wymyślić coś śmiesznego, trzeba do tego bardzo poważnie podejść. Nie chcę przez to powiedzieć, że dramat jest lekki, łatwy, przyjemny i powstaje ot tak sobie. Wielkie spektakle to te, które są wielkie, po prostu. Niemniej, jeśli chodzi o komedię, to bardzo trudna sztuka, która nie każdemu się udaje. Niektórzy myślą, że w komedii wystarczy mieć tylko śmieszną twarz. Ale komedia nie na tym polega. Bo cóż jest śmiesznego w twarzy Bustera Keatona? się Panu podglądać kolegów w kabarecie?Podglądanie nic nie daje. Bo wtedy wszyscy bylibyśmy Wiesławami Gołasami, Wiesławami Michnikowskimi czy aktorami komediowymi, których się lubi - Cezarym Pazurą w "Trzynastym posterunku" czy Grabowskim w "Świecie według Kiepskich". Trzeba sobie samemu wypracować kabaretowy styl, własny i niepowtarzalny najlepiej. I to bardziej trzeba wypracować mózgiem niż twarzą. Tylko wtedy jest szansa, że wejdzie się w krwiobieg Pan swoje ulubione monologi? Zawsze ten ostatni. Teraz to monolog o mojej wizycie w SPA. Ale wcześniej lubiłem rozmowę przez telefon z babką, czy swojego górala. Czasami próbuję te stare monologi przypomnieć widowni. I jeśli są dobrze odbierane, to ja je nadal lubię. Ale bywa, że mówiąc tekst, czuję, że jest "po ptokach" i wtedy przestaję go lubić. No i tytul 65 M(18030205)============Niedługo wszystko się wyciszy============11 (pp) Zdjęcie Autor(18030187)============fot. robert kwiatek============06 (pp) Zdjęcie Podpis na apli black(18030194)============Andrzej Grabowski mówi, że prywatnie nie jest typem wesołka. Czasem ludzie, spotykając go na ulicy, dziwią się: co pan taki smutny?============40 (pp) Apla Tytuł 14/15 Bk benton(18030590)============Napisz monolog na Aktorską Noc============41 (pp) Ramka Tekst Bd benton(18030589)============ Aktorska Noc KabaretowaKabaretów ci u nas dostatek, ale takiej imprezy jeszcze w Trójmieście nie było. 20 listopada w hali Ergo Arena w Aktorskiej Nocy Kabaretowej w kabaretowych rolach wystąpią popularni aktorzy. Tylu naraz w jednym kabarecie występowało chyba tylko u Olgi Lipińskiej. Pojawią się między innymi Ewa Kasprzyk i Olga Borys, Andrzej Grabowski, Tomasz Karolak, Paweł Królikowski, Wojciech Malajkat, Borys Szyc i Wiktor Zborowski. Całość będzie reżyserowana przez Stefana Friedmanna. Konkurs na monolog satyrycznyI ty możesz pojawić się na Aktorskiej Nocy Kabaretowej jako autor. Wystarczy, że napiszesz dwustronicowy satyryczny monolog, nigdy wcześniej niegrany i niepublikowany, i wyślesz nie później niż 15 października pod adresem "Polski Dziennika Bałtyckiego" Targ Drzewny 9/11 80-894 Gdańsk. Najlepszy monolog - oceniać je będzie jury, kierowane przez Stefana Friedmanna - zostanie wygłoszony w czasie Nocy Kabaretowej przez jednego z występujących aktorów. Możesz zabłysnąć, spróbuj.
Tę książkę daje się połknąć w jeden wieczór. Jest zabawna, nostalgiczna, poruszająca. Przedstawia nie tylko aktora, którego zna każdy z popularnego serialu, ale i samego człowieka – człowieka ciekawego życia, uwielbiającego Jesienina, kobiety, a nawet śpiew. Kolejne płyty z własnymi tekstami czy napisanymi specjalnie dla niego przez takie postaci jak: Jan Nowicki, Jan

W kinach można oglądać "Piosenki o miłości" Tomasza Habowskiego, objawienie ostatniego festiwalu w Gdyni; w obsadzie: Justyna Święs (wokalistka The Dumplings), Tomasz Włosok, Andrzej Grabowski i Patrycja Volny W rozmowie z Onetem Grabowski przyznaje, że popularnością nie zawsze mu jest po drodze. — Nie lubię być zaczepiany, poklepywany, nie lubię robić sobie fotografii — mówi — Kompletnie nieprzewidywalnym — odpowiada, zapytany, w jakim świecie żyjemy. — Ale myślę sobie, że ten świat zawsze był nieprzewidywalny. Nam się teraz wydaje, że to było jasne, iż wybuchnie II wojna światowa. Ale nie dla ludzi, którzy 31 sierpnia 1939 r. siedzieli sobie w kawiarni na plaży w Sopocie Jego zdaniem, jako Polacy zdajemy w obliczu wojny egzamin z człowieczeństwa, ale nie ukrywa, że obawia się, iż się to szybko skończy. — Bo prawie wszystko idzie oddolnie, a śmietankę próbują spijać rządowi politycy Aktor nie wie, czy kolejne odcinki "Świata według Kiepskich" powstaną. — Jeśli pojawi się taki plan, to zagram, bo beze mnie już by kompletnie tego nie było — zapewnia Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Paweł Piotrowicz: "Piosenki o miłości" to pierwszy film w pańskim dorobku, w którym nawet jeśli nie gra pan siebie, to dosyć mocno polemizuje ze swoim wizerunkiem, w pewien sposób rozlicza się z niego. Andrzej Grabowski: Nie jest pan pierwszy, bo chyba wszyscy zauważają, że historia mojego bohatera jest podobna do mojej. Przypadkowo? Nie wiem. Zadzwonił do mnie reżyser [Tomasz Habowski — przyp. aut.], spotkałem się z nim w kawiarni, tak jak się z panem teraz spotykam, i opowiedział mi o scenariuszu. Potem go przeczytałem i uznałem, że warto w to wejść. Budżet filmu to 700 tys. zł, w co aż trudno uwierzyć, patrząc na efekt. Z tego względu w Gdyni nie mógł jednak wystartować w konkursie głównym. To rzeczywiście nic, kiedy filmy z naprawdę małym budżetem robi się za pięć czy sześć milionów. Uznałem, że warto zagrać tę rolę. Justyna Święs: żadne kompromisy nie wchodzą w grę [WYWIAD] Rolę wybitnego aktora, z którego przed laty koledzy z teatru drwili, bo grał w reklamach i serialach, a teraz robią dokładnie to samo. Czy pana zdaniem reżyser, pisząc postać Andrzeja Jaroszyńskiego, miał na myśli pana? Nigdy mi nie mówił, że tak było. Mieliśmy w zeszłym tygodniu spotkanie po projekcji. Padły pytania, skąd się wzięli w tym filmie Justyna [Święs — przyp. aut.] i Tomek [Włosok — przyp. aut.], ale jakoś nie padło pytanie, skąd wziąłem się ja. Mogę przypuszczać, że kiedy zaczął pisać, nie miał na myśli mnie, ale w końcu przyszło mu to do głowy. Zwłaszcza że nie proponował tej roli nikomu innemu. Ciąg dalszy wywiadu pod wideo: Czy grając troszkę siebie, podchodzi się do roli inaczej? To jest po prostu kolejne zadanie aktorskie. Ale mogę powiedzieć, że ja zawsze czerpię z siebie — i myślę, że każdy aktor tak robi, chociaż nie chcę mówić za innych. Gdyby tę rolę grał na przykład Janusz Gajos, byłaby to inna postać. Podobnie Zbigniew Zapasiewicz czy Gustaw Holoubek. Broń Boże nie chcę się z nimi porównywać. Po prostu u każdego aktora, który by to zagrał, byłaby to inna postać, pomimo że oparta na tym samym tekście. Kiedy w 1999 r. zaczynał pan swoją przygodę ze "Światem według Kiepskich", wyczuwał pan ze strony kolegów i koleżanek podobny ostracyzm, o jakim mówi w filmie Andrzej Jaroszyński? Jak najbardziej. I to ostracyzm nie tylko względem mnie, ale wszystkich członków zespołu serialu, nie tylko artystycznego. "Ty w »Kiepskich« pracujesz, to nie nie masz gustu" i tak dalej. Widzowie podzieleni po premierze nowego sezonu "Świata według Kiepskich" Tak prosto w oczy? Wprost nikt mi tego nie powiedział, ale przecież słyszałem oraz odczuwałem, co się dzieje. Z tym że ja w filmie mówię o reklamach, a sam w nich nigdy nie grałem, poza reklamą sieci komórkowej, która zdarzyła się akurat na początku pandemii, czyli dopiero dwa lata temu. I bardzo dobrze, że się zdarzyła, bo wtedy akurat stanęła jakakolwiek praca. Aha, jeszcze kiedyś z Karolakiem coś tam reklamowałem. To wszystko. Nie było innych propozycji? Nie. Ale ja nigdy nie uważałem, że reklama jest czymś gorszym. To dla mnie dodatek za pracę, czasem bardzo ciężką. Raz docenianą, innym razem niedocenianą — ale wieloletnią. Bo za reklamę płaci się dużo, tyle że ludziom, którzy są powszechnie znani. A nie tym, którzy są anonimowi. Andrzej Grabowski w filmie "Piosenki o miłości" W filmie mocno nakreślona jest także apodyktyczna konstrukcja ojca — pana bohater to człowiek mający nieprzepracowane sprawy z synem, ich relacje są pełne frustracji, pretensji, żalu. Oboje są artystami tak jak obie pana córki, aktorki. Myśli pan, że ich zawodowy wybór był nieunikniony? Kiedyś jedna z moich córek na pytanie, dlaczego została aktorką, odpowiedziała, że będąc dzieckiem, była pewna, że na świecie są tylko aktorzy. Mama z tatą aktorzy, chodzą do pracy, gdzie pracują aktorzy, wujek Mikołaj — aktor, i ciotka Iwona — aktorka, przyjaciele rodziców — Jan Peszek czy Jan Nowicki — aktorzy. "Ja myślałam, że cały świat składa się z aktorów" — mówiła. Wobec tego jakby nie miała wyjścia. Zgodzi się pan, że w aktorstwo wpisany jest egocentryzm? Absolutnie tak. Stąd moja postać jest tak egocentryczna. Ale aktor, który nie jest egocentrykiem, nie powinien wychodzić na scenę. Bo musi wierzyć, że jest zdolny. Wyjdzie i powie: "Bardzo państwa przepraszam, ale więcej nie umiem"? Oczywiście dobrze, jeśli ten egocentryzm nie przenosi się na życie. Ale niestety czasem się przenosi i wiem to również po sobie. To przeszkadza w życiu? Przeszkadza i nie przeszkadza. Zresztą, niekoniecznie ma związek z tym, że jest się egocentrykiem. Ja często bronię się przed tzw. popularnością miną "nie podchodź". Słyszę: "O, pan Andrzej!". Odpowiadam: "Nie". "Jak to nie?" — człowiek nie daje za wygraną. "Nie" — powtarzam. I tak człowieka zostawiam. "Pan Grabowski?". "Nie, podobny". Tak reaguję i później nawet tego żałuję. Przecież oni wiedzą, że ja skłamałem, szczególnie kiedy słyszą mój głos. Sobie pomyślą pewnie: "Co za cham, że nie chce nawet ze mną zdjęcia sobie zrobić". Tu nie chodzi tylko o to, że ja jestem zmęczony, że mam już tego dosyć. Ja nie mam tego w naturze, ja tego nie lubię — nie lubię być zaczepiany, poklepywany, nie lubię robić sobie fotografii. Są aktorzy, którzy to lubią bądź uwielbiają, w porządku. Nie oceniam tego, ale sam się do nich nie zaliczam. Grabowski wspomina Kondrata: był u kresu wytrzymałości [FRAGMENT KSIĄŻKI] Czuje pan ciągle, po pięciu dekadach na scenie, głód grania? Czuję przyzwyczajenie. Przyzwyczajenie do pracy, do tego, że jestem czymś zajęty, do stania przed publicznością. Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie mam już tremy, bo jeżeli mam jakąś premierową historię w teatrze, to ona się pojawia — boję się przede wszystkim tego, że zapomnę tekstu. Pierwszy dzień w filmie także zawsze jest stresujący, bo człowiek rzuca się na tę rolę i nie wie, czy dobrze, jak to dalej pójdzie. Przecież gra wtedy tylko wyrwaną cząstkę, niekoniecznie z początku, ale czasem ze środka lub końca filmu. Mówię o przyzwyczajeniu, ale granie potrafi sprawiać ogromną przyjemność. Bywa, że aktora boli ząb, a jak wchodzi na scenę, to przestaje, przynajmniej na czas, kiedy się na niej znajduje. Jak ma totalne zmartwienie, to na scenie przestaje o tym myśleć. Grając, uciekamy w rzeczywistość wirtualną, której przecież nie ma. Foto: Gutek Film / Materiały prasowe Andrzej Grabowski w filmie "Piosenki o miłości" Niedawno skończył pan 70 lat. Takie jubileusze robią na panu wrażenie? Niestety robią. I to nie jest miłe, bo człowiek sobie uświadamia, ilu rówieśników już odeszło. Dopiero co byłem na pogrzebie mojego przyjaciela Jacka Rzehaka, człowieka młodszego ode mnie, rocznik '56, producenta zresztą "Kleru" czy "Pod Mocnym Aniołem" [a w pierwszej połowie lat 80. menadżera TSA i autora większości tekstów piosenek zespołu — aut.]. To nie jest wiek na umieranie. Kolejna dekada za mną. Ten system dziesiętny, który przyjęliśmy, jest bezwzględny. Nie do końca wiadomo, kiedy się Chrystus urodził, więc pocieszam się, że gdybyśmy erę nowożytną zaczęli liczyć dwa lata później, miałbym dopiero lat 68 [śmiech]. Dużo pan gra, jeździ, spotyka się, udziela wywiadów. To jest życie w pędzie? Wydaje mi się, że tak. I czasami nie tyle, że nie mam siły, bo bez przesady, ale wydaje mi się, że zaczynam w tym pędzie zjadać własny ogon. Bo przecież nie będę wymyślał sobie historii swojej od początku innej niż ta, którą panu mówię. A pytania, nie oszukujmy się, czasem są podobne. Pół roku temu, roku, mówiąc o rządach Prawa i Sprawiedliwości, prorokował pan, że "wyjdziemy z tego nieszczęścia jak z każdego innego w przeszłości". Nikt wtedy nie sądził, że w Ukrainie dojdzie do tak wielkiej tragedii, jaką jest wojna, i nasze problemy zejdą na dalszy plan. W jakim świecie żyjemy? Kompletnie nieprzewidywalnym. Ale myślę sobie, że ten świat zawsze był nieprzewidywalny, bo nam się teraz wydaje, z perspektywy czasu i wiedzy historycznej, że to było jasne, iż wybuchnie II wojna światowa. Ale nie dla ludzi, którzy 31 sierpnia 1939 r. siedzieli sobie w kawiarni na plaży w Sopocie. Zdajemy jako Polacy egzamin z człowieczeństwa? Zdajemy, na ocenę celującą, ale obawiam się, że to zdawanie egzaminu się skończy. Bo prawie wszystko idzie oddolnie, a śmietankę próbują spijać rządowi politycy. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że nic nie działają w tej sprawie, ale więcej robią samorządy niż oni. Obawiam się, czy ta euforia nie jest podobna do euforii po śmierci papieża, jak paliliśmy świeczki i przeżywaliśmy żałobę. Nagle cała Polska połączona, wszyscy się kochamy... Ile to trwało? Parę dni. Podobnie po Smoleńsku. Ja nawet doceniam wizytę salonką trzech premierów i jednego wicepremiera w Kijowie, ale jak można bez porozumienia proponować to, co proponował wicepremier do spraw bezpieczeństwa w kwestii samolotów i pomocy? Całe NATO powiedziało jego pomysłom "nie". Miał pan w przeszłości jakieś bliższe związki z Rosją? Życiowych żadnych. Nie byłem nawet w Rosji, nie byłem w Moskwie, nie byłem w Petersburgu, jedynie w Wilnie z "Weselem" Wajdy, jak grałem Jaśka, ale to już nie był Związek Radziecki, tylko niepodległa Litwa. Miało to miejsce we wczesnych latach 90., więc mentalnie dalej jednak to był Związek Radziecki. Byłem tam też kilka lat temu i wszystko się zmieniło. "Piosenki o miłości": jakie to ładne [RECENZJA] Co pan sądzi o pomysłach na bojkot rosyjskiej kultury? Bo niektórzy namawiają nawet do tego, by Dostojewskiego nie czytać. Ja rozumiem, że jakby Giergijew przyjechał i dyrygował Prokofiewem, to bym nie poszedł, ale nie na Prokofiewa, tylko na Giergijewa, który jest przyjacielem Putina i poparł agresję, wojnę. Ale że mam nie słuchać Prokofiewa, nie ubóstwiać Czechowa i przestać grać Jesienina? Kompletna bzdura. Wojna wybuchła, ale chociaż nasze polskie problemy ucichły, to nie zniknęły. Absolutnie nie zniknęły. Jak pan, od prawie 45 lat związany z Teatrem im. Słowackiego w Krakowie, skomentuje sprawę, która miesiąc temu, tuż przed wybuchem wojny wzbudzała mnóstwo emocji: Małopolski Urząd Marszałkowski planował odwołanie Krzysztofa Głuchowskiego z funkcji dyrektora tego teatru, pomimo że Głuchowski ma poparcie całego zespołu. Dyrektor uważał, że odwołanie ma mieć związek z wystawionym na deskach Słowackiego spektaklem "Dziady" w reżyserii Mai Kleczewskiej, który nie spodobał się małopolskiej kurator oświaty Barbarze Nowak oraz ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi. Jeśli chodzi o zarzuty w stosunku do dyrektora, pojawiły się już po premierze "Dziadów", a dotyczą niegospodarności związanej z brakiem przetargu na sprzątanie teatru, co miało rzekomo mieć miejsce jakiś czas temu. Teraz sytuacja zaczęła być trochę dziwna, Bo Kleczewska dodała do "Dziadów", jako dodatkowy prolog, wiersz Mickiewicza "Do przyjaciół Moskali", recytowany przez Ukrainkę — po polsku, ale z wyraźnym akcentem. I nagle te "Dziady", które dla notabli naszych, a szczególnie dla pani kurator i pana Terleckiego, były antypolskim manifestem, stały się manifestem antyrosyjskim. Im się wydawało, że to jest przeciwko Polsce, a przede wszystkim przeciwko ich rządom, a teraz wektor się przewartościował i skierował przeciwko Rosji. Brzmi to fenomenalnie, groźnie i wstrząsająco, szczególnie z ust Ukrainki. I w ogóle cały spektakl stał się bardzo antyrosyjski. Grabowski o sprawie Teatru Słowackiego: mam nadzieję, że naród się kiedyś opamięta Ciekawe, co z tym zrobią, teraz, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę i cały demokratyczny świat walczy z tym reżimem. Te "Dziady" też mogą się wpisywać w narrację tej walki. I co, ma za to zostać zdjęty dyrektor? Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Z czego pan aktorsko jest najbardziej dumny? Bo mam wrażenie, że wspomniany przez pana spektakl "Spowiedź Chuligana", z wierszami Sergiusza Jesienina, jest w pańskiej hierarchii bardzo wysoko. Wolałbym odpowiedzieć na pytanie, z czego jestem najbardziej zadowolony. Ale tak, ma pan rację, "Spowiedź chuligana" zdecydowanie, podobnie zadowolony jestem, że od 20 lat już gram nieprzerwanie w Teatrze Słowackiego "Chorego z urojenia" Molière'a. Ale rzeczy, z których jestem zadowolony po prawie pięćdziesięciu latach pracy, można wymienić na palcach jednej ręki. Na pewno bardzo jestem zadowolony, że spotkałem na swojej drodze Bogusława Schaeffera, włącznie z moim bratem Mikołajem, który reżyserował te wszystkie jego sztuki ze mną w obsadzie. Bardzo jestem też zadowolony, mimo pierwszych lat niezadowolenia, że wziąłem udział w "Kiepskich". Bo 22 lata to nie może być przypadek. Mówimy o tym, z czego można być zadowolonym. I dobrze, nie ma się co skupiać na tym, z czego zadowolony nie jestem. Bo z większości. Andrzej Jaroszyński mówi w "Piosenkach o miłości" prawdę. Mówi, że wiele ról zagrał, z których jest zadowolony czy dumny, o wielu nie pamięta, a o wielu chciałby zapomnieć. Jestem przekonany, że nie ma aktora, który by nie chciał zapomnieć o swoich kilku czy kilkudziesięciu rolach, i nie ma aktora, który by zapomniał o tym, że grał jakąś rolę. Każdy z nas jest zadowolony czy może dumny z dwóch, trzech czy czterech ról. I to nie są role, których się spodziewał. Bo aktor zagrał bardzo dobrze i nie wie, dlaczego zagrał bardzo dobrze. Zwykle analizuje się rolę, która zagrał bardzo źle, to go więcej uczy. Jaki jest obecnie status "Świata według Kiepskich", po emisji 34. serii — nakręconej jeszcze przed śmiercią Dariusza Gnatowskiego i Ryszarda Kotysa? Nie wiem. Nie interesuje się tym nawet, bo przecież oprócz "Kiepskich" mam mnóstwo innych rzeczy. Ale oczywiście, jeśli pojawi się taki plan, to zagram, bo beze mnie już by kompletnie tego nie było. Nie ma już przecież nie tylko Darka i Ryśka, ale też Bohdana Smolenia, Zosi Czerwińskiej czy Jurka Cnoty. Czy więc jeszcze będzie ciąg dalszy, nie wiem. Ale ten serial będzie zawsze, bo on zawsze będzie wracał. Powtórki lecą przecież cały czas.

Plaża Plaża Plaża Lyrics: Plaża, plaża, plaża / Tu zawsze się coś zdarza / Urlop trwa w najlepsze / Bo świeże tu powietrze / Plaża, plaża, plaża / Uśmiech w komentarzach / Na Fejsie
PLUS Andrzej Grabowski: Teraz, w tym wieku, w którym jestem, uważam, że byłbym dobrym księdzem, wcześniej nie sądzę Początkowo chciał być księdzem. Potem spodobały mu się dziewczyny, które studiowały na krakowskiej akademii teatralnej. Dzięki temu odkrył w sobie aktorski... 23 lipca 2022, 3:00 20 kultowych wokalistek z czasów PRL-u. Czy pamiętasz ich przeboje? Są nieśmiertelne! Posłuchaj najgorętszych hitów z PRL-u! W PRL-u królowała muzyka estradowa. Wschodzące gwiazdy i znani muzycy odnosili sukcesy na festiwalach muzycznych w Opolu i Sopocie czy podczas Przeglądu... 22 lipca 2022, 15:56 Słuchałeś audycji Tomka Beksińskiego? To dla ciebie zagra holenderska grupa Clan Of Xymox w klubie Molo Grupa Clan Of Xymox działa już prawie cztery dekady. Jej specjalnością jest sugestywne łączenie mrocznych melodii z elektronicznymi rytmami w stylu dark wave.... 22 lipca 2022, 14:41 Małgorzata Kożuchowska w popisowej roli w komediowym filmie "Zołza", opartym o autobiografię Ilony Łepkowskiej Wszyscy tęsknimy za Małgorzatą Kożuchowską w komediowej roli na miarę tej z "Kilerów". Być może będzie nią "Zołza". Satyra na polski show-biznes z popularną... 22 lipca 2022, 14:13 Krakowska piosenkarka Ania Sama wystąpi z Live Bandem w niedzielę 24 lipca na Letniej Scenie Radia Kraków Jest stypendystką Urzędu Miasta Krakowa. W minionym roku ukazała się jej debiutancka płyta "Śnienie". Znajdujących się na niej piosenek posłuchamy na żywo w... 22 lipca 2022, 11:34 PLUS Paweł Domagała: Szczęście jest skutkiem dobrego życia, a nie odwrotnie Od lat z powodzeniem grywa w komediach romantycznych, a jego płyty pokrywają się kilkoma warstwami platyny. Jest ulubieńcem kinowej i muzycznej widowni. Teraz... 22 lipca 2022, 2:00 Nowy singiel krakowskiego piosenkarza Igo. Przejmujący piosenka „I Need No Love” zapowiada debiutancką płytę wokalisty Igo prezentuje czwarty singiel z nadchodzącej solowej płyty. Po „Helenie”, „Brudasie” i „To też o tobie” nadszedł czas na pierwszy angielskojęzyczny utwór - „I... 21 lipca 2022, 13:46 Gwiazdy polskiego rapu i elektroniki zjadą na weekend do Krakowa. Czeluść SneakerStudio Festival w krakowskim Hype Parku Czeluść SneakerStudio Festival to okazja do posłuchania gwiazd polskiego rapu i elektronicznej muzyki klubowej - dubstepu czy drum and bassu. Piąta edycja... 21 lipca 2022, 13:26 Comic Con 2022 San Diego – gdzie obejrzeć online, kto wystąpi i o jakich produkcjach otrzymamy informacje? Sprawdźcie Comic Con to jedno z najważniejszych wydarzeń popkulturowych roku, które powróciło po dwóch latach przerwy do San Diego w formie fizycznej. O jakich produkcjach... 21 lipca 2022, 11:05 Plenerowe seanse w nowym miejscu. Letnie Tanie Kinobranie z Muzeum Manggha Kino Pod Baranami zaprasza na nowy cykl plenerowych pokazów w ramach Letniego Taniego Kinobrania. Projekcje odbywać się będą w ogrodzie przy Muzeum Sztuki i... 21 lipca 2022, 0:00 Kraków. Klub jazzowy Piec Art walczy z ZAIKS-em. Czy właściciel lokalu będzie musiał zapłacić 150 tys. zł? Krakowski klub Piec Art może przestać istnieć. Sąd nakazał jego właścicielowi zapłacić 150 tys. zł ZAIKS-owi za bezprawne odtwarzanie muzyki i jej koncertowe... 20 lipca 2022, 15:41 Wyrazista osobowość i oryginalne interpretacje . Ralph Kaminski zaśpiewa 28 lipca w krakowskich Fortach Kleparz Jego autorskie wersje piosenek Kory i Maanamu zachwyciły fanów i krytyków. Kilka utworów z tego programu usłyszymy na pewno podczas koncertu Ralpha Kaminskiego... 20 lipca 2022, 14:37 Angielska grupa Paradise Lost wystąpi w Krakowie. Mistrzowie mrocznego metalu zagrają na żywo płytę "Draconian Times" Brytyjscy metalowcy z grupy Paradise Lost wykonają 21 lipca w krakowskim Hype Parku swój kultowy album "Draconian Times" w całości na żywo, a program uzupełnią... 20 lipca 2022, 14:29 Kraków. Hanna Banaszak zaśpiewa w Muzeum Manggha. "Poszukiwania są dla mnie jednym z sensów istnienia" Mimo zmieniających się mód na polskiej estradzie, jest jedną z tych piosenkarek, które nie muszą się nimi przejmować. Od prawie pół wieku ma wierne grono... 20 lipca 2022, 14:20 Muzyka wśród drzew - startują kameralne koncerty w plenerach Nowej Huty W wybrane soboty lipca, sierpnia i września odbędą się w nowohuckich plenerach koncerty - Muzyka wśród drzew. Wstęp wolny. 20 lipca 2022, 13:48 Eksperymentują z własną cielesnością. "Zbrodnie przyszłości" w kinach od 22 lipca Z dzisiejszej perspektywy David Cronenberg wydaje się być jednym z największych wizjonerów współczesnego kina. Potwierdza to jego nowe dzieło. „Zbrodnie... 19 lipca 2022, 14:54 Poznaj kanadyjski post-rock w nowoczesnym wydaniu. Alex Henry Foster and The Long Shadows zagra 21 lipca w klubie Zaścianek Alex Henry Foster był do niedawna frontmanem kanadyjskiego zespołu Your Favorite Enemies. Niedawno powołał jednak do życia nowy projekt. Alex Henry Foster and... 19 lipca 2022, 13:51 Piotr Adamczyk na tropie tajemnicy skrywanej przez wieki. Polsko-włoski thriller "Wrobiony" w kinach już 19 sierpnia Już niebawem zobaczymy Piotra Adamczyka w pełnej akcji i tajemnic historii poszukiwania zaginionego dzieła „Maria Magdalena w ekstazie” Caravaggia.... 19 lipca 2022, 13:17 Kraków. Harry Styles w Tauron Arenie. Szaleństwo pod Wawelem. Tak fanki szykowały się na koncert swojego idola. Zobaczcie zdjęcia! Harry Styles w końcu dotarł do Krakowa. Młody piosenkarz, który od kilku lat jest jedną z największych gwiazd światowego popu i jednym z najgorętszych nazwisk w... 19 lipca 2022, 7:08 Zofia Kucówna uważa, że praca jest dobra na wszystko Przez prawie 30 lat była związana ze słynnym reżyserem. Tworzyli parę w pracy i w życiu. Niestety: kiedy toczyła walkę z rakiem, została porzucona. Odnalazła... 18 lipca 2022, 15:33 Amerykańska grupa folk-punkowa Flogging Molly zagra we wtorek 19 lipca w krakowskim klubie Kwadrat Flogging Molly to jeden z najpopularniejszych na świecie zespołów łączących punkową energię z celtyckimi melodiami. We wtorek 19 lipca o godz. 20 amerykańscy... 18 lipca 2022, 14:55 W krakowskim Kinie Pod Baranami rusza cykl pokazów "Filmy wszechczasów". Na początek "Casablanca" z Humphreyem Bogartem W Kinie Pod Baranami rusza nowy cykl pokazów pod hasłem "Filmy wszechczasów". 23 i 27 lipca krakowskie kino zaprasza widzów na pokaz ponadczasowego melodramatu... 18 lipca 2022, 14:28

Andrzej Grabowski ma za sobą imponującą przemianę. Aktor w ostatnim czasie zrzucił 40 kilogramów, co udało mu się dzięki przejściu operacji zmniejszenia żołądka. Grabowski, którego już wkrótce będziemy mogli oglądać w roli jurora w

ąc Za mały ekran 🤷🏻‍♂️ Rozszerz okno swojej przeglądarki, aby zaśpiewać lub nagrać piosenkę Ty śpiewasz partie niebieskie Twój partner śpiewa partie czerwone Wspólnie śpiewacie partie żółte Prosimy czekać, nagrywanie zakończy się za 10s Podział tekstu w duecie Jest dobrze ( jestem jak motyl) – Andrzej Grabowski piter7 × Mikrofon Kamerka Włączona Wyłączona Nie wykryto kamerki Dostosuj przed zapisaniem Wczytywanie… Własne ustawienia efektu Pogłos Delay Chorus Overdrive Equaliser Głośność Synchronizacja wokalu Gdy wokal jest niezgrany z muzyką!

. 567 525 343 373 764 516 603 774

andrzej grabowski jest dobrze tekst